czyła zgrabnie, wielka, strojna, wyzywająca porównania do łani i lwicy.
Tylko Halszka, chociaż już furman ujął lejce, stała na koźle w swym długim męskim kożuchu, zdjęła rękawice i oglądała ręce zaczerwienione, drżące. Szepnęła nareszcie bratu:
— Jędruś! weź mnie z tych sani, bo nie mogę...
Andrzej ujął ją wpół oburącz i postawił na śniegu, potem, jak z futerału, wydobył ją z kożucha i z niekształtnej postaci woźnicy wyłuszczył dziewczę, ubrane w opięty kubraczek, zdrowe, choć wiotkie, o profilu Dyany, o mokrych, dobrych ustach. Stało trochę oszołomione, podając wszystkim serdecznie swe odrętwiałe od wysiłku rączki.
— Okropnie ciągną te kare... trudne są te kare — powtarzała Halszka, odpowiadając samej sobie na jedyne pytanie, które ją zajmowało w tej chwili.
A twarze mężczyzn mówiły co innego. Spostrzegła to pani Hohensteg. Podając ramię Szafrańcowi, weszła do altany i przerwała nieme rozrzewnienie mężczyzn około Halszki.
— Ładnie tu jest — rzekła siadając na ławie, zwrócona do rozległego widoku na rzekę, na faliste pola i lasy, poza któremi widać było z daleka zamkową górę, uwieńczoną murami i wysmukłą wieżą kaplicy.
— Stąd War dobrze wygląda — rzekł Andrzej. — Zblizka patrząc, widzi się różne dziwactwa architektoniczne, moich zacnych przodków, któ-
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/25
Ta strona została przepisana.
— 19 —