Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/250

Ta strona została przepisana.
—   244   —

na Dołęgę, ale tak, jak Mickiewiczowski Huragan, który spostrzegłszy Farysa, oburza się:

Co to za jeden z wichrów, moich młodszych braci,
Tak poziomego lotu, nikczemnej postaci,
Śmie deptać lądy, którem w dziedzictwie osiągnął?!...

Hrabia Karol sformułował to prościej:
— Młodzieńcze, zawcześnie jeszcze na moją odpowiedź.
I poszedł dalej, postukując laską o kamienie posadzki.
Dołęga nie był cierpliwy z natury, jednak pohamował się, myśląc, że trzeba oszczędzać tego starca, otoczonego tutaj wyjątkową czcią. Może nareszcie sprawa wypłynie sama? A wtedy on nie będzie miał sobie do zarzucenia, że ją popsuł przez niecierpliwość. Miał jeszcze jeden sposób: poprosić o informacye Hektora Zawiejskiego. Ale ten sposób wydał mu się najwstrętniejszym. Zresztą dopytać się o coś kogokolwiek w tym wirze zabaw, przebierania się i uczt — było niepodobieństwem. Dołęga czekał jeszcze, ale już fale oburzenia przybierały w jego sercu.