Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/253

Ta strona została przepisana.
—   247   —

stanowczo. Jeszcze raz w milczeniu powiedziało sobie wiele osób: pan Karol jest wielki. Był to już jakiś osiągnięty pożytek.
Tylko Kersten, niechętnie do Zbązkiego usposobiony za owo zapomnienie przy zaproszeniach na ślub siostrzenicy, pozwolił sobie wystosować kilka cichych uwag do swej sąsiadki przy stole, pani Michaliny Zawiejskiej:
— C’est un fatras de paroles. I słyszymy te same rzeczy od dwudziestu pięciu lat... Skąd tu ten ojciec Zeller? Co nas ojciec obchodzi? — A znowu ci »kapłani świeccy« powinniby przynajmniej być przez kogoś wyświęceni. Wogóle patos kaznodziejski przy stole jest zabijający: obiad to nie sesya. To tylko u nas są takie rozrzewnienia możliwe... Gdzieby pani usłyszała taki toast we Francyi? Kersten nie znał zalęknionej prostoty pani Zawiejskiej, pierwszy bowiem raz wdawał się z nią w rozmowę. Kiedy mu więc na szereg uwag odpowiedziała tylko:
— Czy tak pan baron sądzi?
Kersten zaprzestał swej krytyki i żałował, że nie ma przed kim się wywnętrzyć. I on bowiem, podobnie jak Zbązki, czuł w sobie skarby postrzeżeń, z których mogłaby być dla kraju nauka. Tylko może Zbązki trochę bardziej dbał o kraj?... przynajmniej trochę lepiej znosił klimat miejscowy.
Graf Zeller nie był przygotowany na wystąpienie tak patetyczne. Odpowiedział dużo prościej, za-