Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/259

Ta strona została przepisana.
—   253   —

wię o twoim ojcu, który musi się solidaryzować, choć lepiej czuje...
— Niepotrzebne zastrzeżenie — przerwał Andrzej, znam ja i ojca!
— Są więc jak ta woda. Popchniesz ją — rozleje się; chcesz ją zapalić? — mokra; użyć do obracania młynów? — nie płynie. A zalewa jednak ogromną przestrzeń kraju i gdzie nie pleśnieje, tam zakrywa bezużytecznie rodzajne pola. Dlatego przez tę senną wodę trzeba przeprowadzić mocne groble, po której przyjdą nowi ludzie »najlepsi«, trzeba dać tej wodzie dopływy z nowych źródeł i skierować ją na jakiś pożytek. Myślałem, że zdołam coś takiego rozpocząć, choćby w drobiazgu, choć do pewnej miary, nie przenoszącej moich sił... Ale gdzie tam! Nic tu niema do czynienia — trzeba iść gdzieindziej, trzeba szukać ludzi, gdzie są, a nie »sfer«.
— Sądzisz ostro ale słusznie — rzekł poważnie Andrzej — pomijasz jednak inne właściwości istniejącej u nas arystokracyi. Są oni naprzykład jedynymi może przedstawicielami estetyki życiowej, która nie jest byle czem; twierdzą nawet niektórzy, że jest wysoką cnotą społeczną i dojrzewa tylko przy późnym i doskonałym rozwoju rasy.
Jan targnął się i odrzekł gwałtownie:
— Co mi estetyka! — i jaka estetyka? Poczucie i znajomość piękna? — tych widzę bardzo mało. A to, co nazywasz estetyką, jest zwykłym sybarytyzmem, przystrojeniem sobie życia ku naj-