Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/262

Ta strona została przepisana.
—   256   —

cierpiał na przekorę, aż nareszcie ogłosił przy śniadaniu:
— Nie wiem, co w nim tam państwo widzicie? zwykły urzędniczyna i basta.
Napróżno usiłowano mu przedkładać, że to nie urzędniczyna, lecz wysoki i wpływowy dygnitarz, napróżno zwracano uwagę na jego takt i wdzięk w obejściu i na życzliwe względem nas zamiary.
— Zobaczymy dopiero, jak coś zrobi — mruczał uporczywy sceptyk i pozostał przy swojem zdaniu.
Szafraniec, nierozłączny z Hektorem Zawiejskim, zwierzył się mu poufnie o Szydłowskim i Dołędze:
— Ten stary i ten młody są z jednej gliny: wszystko im za mało. Ils ne sont pas à la hauteur.
Hrabia Szafraniec wyjechał jeden z pierwszych po Zellerze: pilno mu było do zarządu swych dóbr wiejskich i miejskich, których rachunki namiętnie lubił przeglądać, znajdując zawsze, że nadto pieniędzy idzie dla rozmaitych darmozjadów. Pomnażał ciągle majątek nie przez obrót kapitałów lub tworzenie nowych warsztatów pracy, lecz przez skrzętne zbieranie i składanie dochodów. Wielka jego fortuna, która powstała z czyjejś dawnej pracy, z hojnych darowizn królewskich, z obfitych posagów, obecnie — rzec można — spała i pociła się złotem. Hrabia Adam umiał ten złoty pot wyciskać, podbierać i składać niby miód w plastry.