Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/266

Ta strona została przepisana.
—   260   —

bo narażonym codzień na bankructwo. Chociaż Gniński, znający się na rzeczy, zapewniał o »solidności« tego majątku, księżna pozostała przy swem zdaniu. Popierał jej zdanie Kersten, najwykwintniejsza natura z pośród obecnych, dosypując żaru do pogardliwych sądów o Heliach, których rzekomo znał lepiej niż wszyscy; mówił o nich, jak o ludziach niebezpiecznych; dał im, oprócz należnych epitetów: »gmin, parweniusze« — inne, jak: »demokraci, masoni«, i t. d., których to określeń bliżej nie objaśnił.
Panna Temira chciała kwestyę sprowadzić na grunt sentymentalny i ofiarowała się wybadać Andrzeja, jak głęboko zapadła mu w serce ta panna; zaczęła mówić o wielkiem uczuciu, tłómaczącem nawet wyłamanie się z pod niektórych praw społecznych, a uświęcającem istoty wybrane bez względu na ich sferę towarzyską. Rozpytywała o pannę, której nie znała. Ale zagłuszył ją chór męski, praktyczny, rozprawiający o wartości sprawy, nie o psychologii.
Marynia Hellówna nie miała naprawdę adwokata w tym sądzie przysięgłych. Czekano jeszcze na zdanie Zbązkiego, który swoim zwyczajem milczał, siedząc nieruchomy w wielkim fotelu, z przymkniętemi oczyma. Zapytany wreszcie kategorycznie przez księcia Janusza, wzniósł rękę i rzekł groźnie:
— Nie tędy droga!
Siwe spojrzenie przeprowadził po twarzach