Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/267

Ta strona została przepisana.
—   261   —

obecnych: we wszystkich znalazł poddanie się wyrokowi bez apelacyi.
— Ha, skoro pan Karol tak zreasumował i przeciął naszą dyskusyę — odezwał się książę Janusz — pozostaje nam wezwać tylko Andrzeja i przedłożyć mu nasze zdanie.
Zbązki kiwnął głową. Posłano więc po Andrzeja, ale otrzymano pisemną odpowiedź, że jest chory i prosi, aby zdanie rady familijnej objawiono Dołędze, jego zaufanemu przyjacielowi, który zna najlepiej całą historyę jego uczucia.
Zbązki rozwarł szeroko oczy i wyrzekł tonem mniej stanowczym, niż słowa poprzednie.
— Obcy?!...
Ale skoro przełożono mu, że Dołęga jest przyjacielem Andrzeja, że pochodzi ze starożytnej szlachty i nadto objaśniono zawikłanie, które zniewala użyć pośrednictwa Dołęgi wobec Heliów, — pan Karol opuścił zdumione brwi i pokiwał głową boleśnie. Było to znakiem zgody, choć niechętnej.
Poproszony Dołęga stawił się przed areopagiem. Wrażenia ostatnich dni nie usposobiły go pogodnie, to też, przewidując z góry wynik obrad, wszedł dość ponuro do gabinetu księcia, rozdrażniony tem bardziej, że wydawał się sam sobie śmiesznym, jako pośrednik w tej sprawie. Konsekwentnie jednak musiał znosić jeszcze przez parę dni stosunki, ciążące mu teraz krwawo na barkach; wmawiał w siebie, że kończy obrachunki ze Zbarazkimi.