Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/271

Ta strona została przepisana.
—   265   —

— Trzebaby jednak obmyślić oficyalną formę pogłoski, którąby w świat puścić o tem calem zajściu.
— To możemy uczynić tylko w porozumieniu z Andrzejem — rzekł książę Janusz — a najprzód musimy wiedzieć, jak przyjmie naszą decyzyę.
Wstał z fotelu i podszedłszy do Dołęgi, wziął go serdecznie za rękę:
— Panie... Janie! Ufam, że jesteś już przyjacielem, nietylko Andrzeja, ale całej rodziny. Wierz nam, że radzimy dla jego dobra. Proszę, abyś użył swego wpływu na niego i wytłumaczył mu nasze poglądy, zanim rozmówimy się z nim osobiście, jak rodzice z synem.
Dołęga skłonił się, milcząc. Rozmowę trzeba było odłożyć do jutra — jest już późno — Andrzej niezdrów. Dołęga żegnał się z towarzystwem i już miał wychodzić gdy Zbązki zagadnął go znienacka:
— Wierzysz zatem, młodzieńcze, w przyszłość tych sfer?
Jan pomyślał przez chwilę i zrozumiał, że pan Karol mówi o mieszczaństwie. Zmierzył wzrokiem tę suchą postać, nieruchomą w głębi wielkiego fotelu, te oczy białe i zagadkowe, jak woda zawierająca niedostrzegalne pierwiastki — i, skłoniwszy się grzecznie, lecz stanowczo, rzekł:
— Panie hrabio! Zawcześnie jeszcze — na moją odpowiedź.
Wyszedł i pozostawił w zdumieniu zgromadzenie. Spojrzeli wszyscy na pana Karola, którego