Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/277

Ta strona została przepisana.
—   271   —

Dziewczyna poczuła coś rozkosznie trwożnego w piersi i, wciągnąwszy głośno powietrze, zatrzymała oddech, jakby chciała dłużej w sobie zachować wrażenie tych słów, płynących razem z silnym zapachem letniego wieczoru. I po chwili rzekła cichutko:
— Słucham.
Wtedy Dołęga spojrzał jej prosto w oczy i zapytał:
— Jak pani zapatruje się na małżeńskie zamiary brata?
A Halszka rozwarła szeroko oczy, potem ściągnęła brwi gniewnie:
— Ech! Pan nigdy nie myśli o tem, co ja... Co mam się zapatrywać? To nie moja rzecz.
— Jakto: nie pani rzecz? Przecie chodzi tu o Andrzeja, o którego pani dba przynajmniej tyle, co ja.
— Tak, naturalnie... tylko nie myślałam już o tem, bo wszystko postanowione.
— I pani pochwala to postanowienie?
— Także dziwne pytanie! Któżby chciał, aby Andrzej żenił się z jakąś mieszczką, Niemką, choćby była nawet dziesięć razy bogatsza?
— Nie będę pani przekonywał — odrzekł sucho Dołęga — bo wiem, że mi się nie uda, ale muszę przyznać, że panna Marya Hellówna jest jedną z najwytworniejszych kobiet jakie znam, a jej ojciec jednym z najpożyteczniejszych obywateli, a jej matka...