Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/279

Ta strona została przepisana.
—   273   —

do zarzucenia. Sprawę szos pierwsza Halszka wzięła do serca; że nie może się zapalać do małżeństwa brata z nieznajomą panną, należącą do nieznajomej sfery, to także zrozumiałe; o zachowaniu się zaś w czasie zjazdu gości trudno, i nawet śmiesznie byłoby wspominać. To też Jan szedł ze spuszczoną głową, milcząc przez chwilę.
— Więc niech mi pan powie — powtórzyła księżniczka dużo miększym głosem.
— Nietylko nie mam żadnego prawa czynić pani wyrzutów, ale byłbym niewdzięczny za dawniejsze czasy, kiedy mi pani okazywała dużo... zaufania, a nawet pomocy. Tak tylko ogólne niepowodzenie moich projektów i pragnień popchnęło mnie do goryczy. A przytem, gdy się kogo tak... ceni, jak ja panią, chciałoby się, aby ta osoba dzieliła główne przekonania, aby była jednej ze mną wiary... Ale to jest dzika pretensya.
Halszka z wrodzoną kobietom muzykalnością pochwyciła rzeczy niedopowiedziane w mowie Jana: i nacisk na słowo »dawniejsze«, i wahający się powrót do słowa »zaufanie«; zrozumiała, że nietylko zawody publiczne dręczą Dołęgę, ale i sercowe. Że zaś była równie śmiała, jak przychylna Janowi, nie zawahała się rzec:
— Więc widzi pan, że nie ma za co na mnie się gniewać. A dawniejsze czasy trwają i teraz... chyba że pan nie lubi, jak się trochę bawię i dokazuję; uważałam, że pan był smutny pośród go-