Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/28

Ta strona została przepisana.
—   22   —

— Musiał być podówczas zabawniejszy — szepnął Andrzej do pani Izy.
— J’te crois! — odszepnęła.
Krupnik i polędwicę sprzątnięto sumiennie. Wino i piwo nie czekało w szklankach. Pani Hohensteg piła, jak markietanka, i z największą swobodą uderzała Andrzeja serwetą po głowie. Zamierzyła się też raz na drugiego swego sąsiada — Hektora.
— Chce pan dostać po łbie?
— Oh, madame la comtesse! — skłonił się Zawiejski rozkosznie i położył prawie na talerzu starannie rozczesaną głowę.
— Pan ma dobrą głowę z tyłu! ha, ha! — zaśmiała się pani Iza, odkładając serwetę.
Książę Koryatowicz, krewny Zbaraskich, zawołany myśliwy i doskonały strzelec, traktujący łowiectwo zupełnie fachowo, troszczył się o to, kto zabił najwięcej sztuk, i pytał każdego po kolei.
— A wystrzeliłeś nareszcie, mój zagwożdżony ładuneczku! — wołała na niego rozbawiona pani Iza.
Ale poważny, choć młody, kuzyn puścił mimo uszu wyzwanie i pytał dalej:
— Pan baron?
— Och, ja mam stałego »pecha«. Zabiłem, zdaje się, trzy zające.
To było Koryatowiczowi obojętne, bo miał sam trzy kozły, dziesięć zajęcy, cietrzewia.
— A pan? — pytał z kolei Dołęgi.
— Zabiłem piętnaście zajęcy, lisa i kozła.
— To pan ma więcej sztuk odemnie.