Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/282

Ta strona została przepisana.




XXXIII.

Krótka noc letnia już bladła i świt wdzierał się przez nieosłonięte części okien do pokoju, w którym spoczywał Dołęga. Miał wstać bardzo rano, ale dotychczas nie próbował nawet zasnąć: wypadki poprzedniego dnia utrzymywały go w nieustannej wibracyi. We wszystkie struny jego duszy uderzono naraz potężnie i zawieszono dźwięczącą jego duszę w powietrzu; nad zgrzytami i fałszywymi akordami górował jeden ton czysty, ukochany — i głuszył inne. To pożegnanie z Halszką przeczarowało wszystkie wrażenia i zawody, było zarazem czemś tak dla Jana niespodziewanem, że wątpić zaczął, czy jego uprzednie gorzkie spostrzeżenia nie były wynikami jakiegoś karygodnego pesymizmu.
Podczas wieczerzy zamkowej obawiał się jeszcze, czy nie rozgniewał na siebie księżniczki, widząc ją chmurną i unikającą jego wzroku. Ale po wieczerzy, żegnając się z całą rodziną Zbarazkich, wśród serdecznych objawów sympatyi rozróżnił dużo jeszcze cieplejszy, niemal namiętny uścisk