Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/287

Ta strona została przepisana.
—   281   —

zasępiły nieco Jana, r zu ciły też cień na obraz, pełen słońca, któremu przyglądał się od kiłku godzin w wyobraźni. Wady, słabości, złe roboty Zbarazkich stanęły mu znowu przed oczyma, ale wyciągał z nich dzisiaj inne wnioski. Żeby świat był doskonały, nie wartoby go naprawiać. Niechno ja wrejdę w skład ich rodziny!...
Wstał i zaczął się ubierać. Służba zjawiła się natychmiast, liczniejsza i zabiegliwsza tego dnia ze względu na wyjazd gościa i spodziewane napiwki. W sali jadalnej zastał przygotowane śniadanie i zamiast Andrzeja, którego się trochę spodziewał, list od niego, w tych słowach:

Mój Janku!

Posyłam Ci list do pana Arnolda Hellego, który przeczytaj i oddaj mu z jakiem i zechcesz objaśnieniami. Sam Ci tego listu nie oddaję, bo nie mam z czem się chwalić; postąpiłem sobie pospolicie, ale może przezorniej, niż Ci się wydaje. Iść samotnie i przebojem — to nie dla mnie zadanie, a gdybym tego na razie spróbował, z pewnością skręciłbym kiedyś z drogi i byłoby jeszcze gorzej. Do widzenia w Warszawie, lub w Warze, albo gdzieindziej na szerokim świecie.
Bądź zdrów i dochowaj mi przyjaźni.

Serdecznie twój
Andrzej.