Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/292

Ta strona została przepisana.
—   286   —

obznajomiony. Znał głównie plan wystawy i osoby, które urządzały składowe jej części. Szybkim rzutem oka zdawał sobie sprawę z przedstawianych mu papierów, szybkim ołówkiem notował, krótkiemi słowy odsyłał do właściwych dykasteryi — i wyglądał wspaniale, niby główny motor skomplikowanej machiny. Palił ciągle papierosy, aby zagłuszyć mdły zapach farby, panujący w świeżo malowanej budzie.
Pracował tak od godziny, gdy do stołu jego zbliżył się Arnold Helle, który dla braku czasu nie brał udziału w urządzaniu, ale miał na wystawie swoje okazy niemal w każdym dziale.
— Panie Zawiejski! — rzekł Helle głośno i bez wstępów — jeżeli mi mają zasłonić mój pawilon machin od głównej ulicy, to cofam go zaraz.
— Ależ panie prezesie — odparł Hektor układnie, przysuwając Hellemu krzesło — nikt mi o tem nie mówił... zaraz zobaczymy na planie.
Helle zbliżył się do planu, rozpiętego przy biurku, objął go szybko oczyma, a twarz poczęła mu drgać i kurczyć się, niby dokładny instrument techniczny, którym odrysowywał kierunki linii. Wkrótce znalazł punkt pożądany.
— O, patrz pan: litera C5, najlepszy z pawilonów żelaznych, cały z moich warsztatów i pełen ciekawych modeli. Powinien przecie stać na widoku. Przychodzę obejrzeć, jak go montują, a tu widzę rusztowanie innego pawilonu, który zakrywa mój do połowy. To niemożliwe.