Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/295

Ta strona została przepisana.
—   289   —

pracy do drugiej; czuł się mężem stanu, a jeszcze młodym i pełnym wdzięku; dzień był pogodny...
Na Nowym Świecie zatrzymał go ktoś ze Sportu, jadący własnym powozem, proponując obiad za miastem, z baletem.
— Nie mogę, jem obiad u Hellów.
— No, to się przejedź tymczasem ze mną w aleje. Zobaczysz, jak kłusuje ta para.
— Nie mogę, jadę z sesyi wystawowej na sesyę »Zgody«.
— A niech cię dyabli! Nigdy cię już złapać nie można.
To przekleństwo było najwonniejszem kadzidłem dla Hektora. Jechał dalej i czuł się znowu u szczytu powodzenia, w doskonałym rozkwicie swej karyery.
Po sesyi redakcyjnej, na której nie trzeba było zabierać głosu, bo redaktor Krupkowski mówił za wszystkich, tłómaczył, co było i będzie, — Hektor wpadł do hotelu, zaczął się myć i ubierać na obiad. Teraz rycerz porzucał zbroję społeczną i nakładał lekki strój, bardziej stosowny do nowej roli podbójcy serc kobiecych. Pod koniec tych przygotowań wszedł do pokoju syna patryarchalny pan Norbert.
— Czekałem na ciebie — rzekł, oprawiając swą postać barokowego apostoła w czerwone tło kanapy, na której się usadowił — czekałem, bo trzeba się ostatecznie zastanowić nad tem, co czynimy.