Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/303

Ta strona została przepisana.
—   297   —

pragnień, i dostrzegał w niej skłonności przyjazne. Szczególniej jednak w gabinecie Hellego odznaczył się przy cygarach w fachowej rozmowie o dziennikarstwie, w której redaktor Krupkowski dzielnie go podtrzymał. Gdy Helle objawił swoje zdanie, Zawiejski cały zamienił się w wykrzyknik:
— Oto, panowie, jakiegoby nam trzeba naczelnego kierownika nietylko dla »Zgody«, ale dla wszystkich naszych spraw krajowych! Ze słów pańskich i czynów płynie przykład i nauka. Szczęśliwi, którzy obcują z panem prezesem codziennie.
— No, no, pan sam dobrze wiesz, co robisz.
Helle podniósł oczy na Hektora i przez chwilę zatrzymał na nim skupione, żółte spojrzenie. Zdanie Hektora przy obiedzie, jego niedawne braterstwo z mieszczaństwem, bezmierna uprzejmość i męskie rozrzewnienie, bijące od słów jego i oczu w tej chwili, zastanowiły naraz Hellego. Tak stary sęp, rozbudzony z drzemki na wysokim wierzchołku, spogląda na krążącego w jego dzielnicy młodego jastrząbka.
Pożegnali się bardzo serdecznie, a gdy już goście się rozeszli, Helle począł chodzić po pokoju, myśląc o Hektorze. Zrekapitulował całe jego zachowanie się od miesiąca i doszedł do wniosku, że wkrótce zamierza poprosić o rękę Maryni. Wyliczył w pamięci wszystkie roboty Zawiejskiego, powierzchowne, bez ogólnego programu, obliczone na efekt. Wyliczył potem przypuszczalny majątek