Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/309

Ta strona została przepisana.
—   303   —

— Moje uszanowanie — rzekł Helle, odprowadzając Zawiejskiego do drzwi gabinetu. — Ignacy! podaj palto panu hrabiemu.
Ten tytuł był jedynem drobnem wynagrodzeniem, które zyskał za swą gorzką wyprawę niefortunny ojciec Hektora.


— Nie warto z tym człowiekiem zadawać się — mówił wzburzony pan Norbert do syna w hotelu. — Prawie, że mi dał odkosza — i to jakim tonem! Na szczęście ta odmowa nie stosowała się wyraźnie do nas.
— Jakim to sposobem, papo?
— Bo ja nic wyraźnego nie powiedziałem. Skorom wymiarkował usposobienie tego pretensyonalnego łyka, poprzestałem na ogólnikach, a nawet zupełnie zmieniłem rozmowę, ale... wybadałem jego zamiary co do córki. No — odmawia książętom, gada o trudności poznania człowieka, starającego się o taki posag i o taki zaszczyt.. Powiedział: zaszczyt — wyobraź sobie!... Może jest w tem palec Boży? Bóg nas ustrzegł od takich związków.
Hektor siedział ponuro ze zwieszonemi rękoma. Nagle ocknął się:
— Papa jest najlepszy i najmądrzejszy — przepraszam, że go naraziłem na taką wizytę.
W dziesięć dni później, ogłoszono zaręczyny Hektora Zawiejskiego z panną Katarzyną Gnińską, dla której Hektor czuł dawny i stały afekt. Mó-