Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/339

Ta strona została przepisana.




XXXIX.

Ciężary jakieś, niezliczone, zaw arte w, tysiącach zwojów, foliałów, worków, waliły się do pokoju Dołęgi, przeciągały nad jego łożem, gniotąc mu pierś i gardło. On je m usiał liczyć i spychać. Liczył je i spychał z piersi coraz prędzej, prędzej, ale im więcej zepchnął, tem więcej ich nadciągało. Rzucał się wtył, chcąc podnieść się na poduszkach, aż uderzał głową o drzewo łóżka. Ciężary waliły się ciągle niby z cichym zgrzytem, niby rozpalone, bo Janowi zęby cierpły i suche usta szalenie pragnęły ochłody.
Poprosił o wodę.
Do pokoju wszedł ktoś i dał mu pić.
Ale nie był to służący. Jan, szeroko otwierając oczy, wpatrywał się w tę postać męską o jasnych włosach, która, nosząc na twarzy wielką boleść i troskę blizkiego, krewnego człowieka, stała przy jego łożu...
Chwilę tylko miał przestrachu, zaraz potem poczuł, że ten człowiek stojący nad nim przenika wszystkie jego myśli, a nawzajem on sam czyta