Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/346

Ta strona została przepisana.
—   340   —

w przeznaczonych kierunkach... jakby olbrzymie krety rozbiegły się po kraju... jakby rozum ny piorun uderzył w serce krainy i potrzaskał ją w sieć dróg potrzebnych.
Te będą dla wozów prostych, na tamte już rzuca ją szyny.
Ho, ho! nie próżnują warsztaty pana Hellego! W czarnych paszczach, w łunie czerwonej sapie potężnie robocza para, jeżą się srodze wąsy robotników, radośnym rytmem grzmią młoty.
Praca wspólna, rozumna — i wszyscy przy niej.
Długo zdawało się Janowi, że jest środkiem i sercem ogromnie rozpędzonej, lecz ujętej w matematyczny system machiny roboczej. Słyszał ostry zgrzyt szuflowanych żwirów, czuł gorący oddech pary i widział krzyżowanie się nieskończonych pasów, śmigających na wielkiej ilości kół rozpędowych, pośród kół zębatych, osi, tłoków... Poruszała to wszystko siła nowa, jego siła.
Poczuł nareszcie, że przychodzi kres dnia. Poczuł drżenie rąk własnych i rąk tych wszystkich, którzy czynni byli około niego, i chwianie się roboty i rozpaczliwe kołatanie wysilonych transmisyi.
— Pokój nam, odpoczynek! Już siła moja mdleje razem z siłami waszemi... Oto wieńce krwawego potu otaczają nam skronie — nasze ciche wieńce... Niech nam noc da zdrowie i odżywi jutrzejszą siłę. Dobrej, spokojnej nocy...
Ciemności, ciemności, ciemności.

∗             ∗