Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/352

Ta strona została przepisana.
—   346   —

dał, aby mu podano listy, które przyszły podczas jego choroby.
— Pan doktor zakazał podawać listy — odpowiedział służący nieśmiało, bo nawykł do bezwarunkowego posłuszeństwa.
Ale Dołęga nie zmarszczył się, rzekł tylko:
— Dobrze. — Był tu kto u mnie od czasu, jak leżę?
— Bardzo wiele osób.
Służący poszedł do przedpokoju i przyniósł stamtąd tacę napełnioną biletami wizytowymi. Tych doktor nie zabronił pokazywać.
Dołęga przeglądał. Nad niektóremi zatrzymał się dłużej, czytając: »Arnold Helle« — »Janusz książę Zbarazki«.
— A młody książę Zbarazki nie był?
— Był już kilka razy.
Jan skinął głową z pewnem zadowoleniem. Przezierał dalej nazwiska i nagle zadziwił się: wziął do ręki bilet Adama Szafrańca... Potrzymał go przez chwilę i kazał służącemu zabrać tacę.
Ze stopniowem powrotem sił nie powracało jednak ożywienie na twarz Dołęgi; owszem, osiadła na niej pewna powaga nowa, rzec można, filozoficzna. Mówił wolniej, mniej zapalczywie i, skazany na nieczynność, leżał przez długie godziny z otwartemi oczyma i zamyślonem czołem.
Świeże nieszczęścia nie były już stałym przedmiotem jego rozpamiętywali. Ból, którego doznał, straty moralne, które poniósł, osunęły się gdzieś