Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/355

Ta strona została przepisana.
—   349   —

Chciał jednak mówić dalej, więc rozejrzał się po pokoju i rzekł:
— Nie wygląda tu, jak u chorego: otwarte okna, pachną kwiaty. Od kogoż to, jeżeli wolno spytać?
— Naprawdę nie wiem; jakaś dobra dusza przysyła mi już drugi raz kwiaty.
Nastała chwila milczenia, podczas której Jan namyślał się, czy ma postawić zapytanie, które wreszcie wypowiedział.
— Podobno siostra twoja wychodzi za Adama Szafrańca? Spojrzeli sobie w oczy, starając się obaj nie drgnąć powiekami.
— A już ci powiedzieli?
— Tak, powiedzieli — widuję już trochę ludzi.
Andrzejowi spadł niby ciężar z ramion; odrazu przemówił swobodniej:
— Znowu myśl genialna Karola Wielkiego.. no i Adama naturalnie. Cóż chcesz, mój drogi — u nas tak się wszystko dzieje. Naszą siłą jest tylko ciężar, a i tak wiatr nas pcha zawsze w jednym kierunku. Jesteśmy samodzielni w drobiazgach, w ogóle jednak poddajemy się naszej szlachetnej inercyi.
— Szafraniec był u mnie — rzekł Dołęga — podziękuj mu, gdy go spotkasz, a przedewszystkiem twemu ojcu.
— Nie omieszkam — ale za wizytę, nie za sprawę szos — rzekł Zbarazki głosem szyderczym