litych stanów duszy. Po staremu, szukał pożytku, nawet w beletrystyce; sądził, że budzenie uczuć altruistycznych, obywatelskich jest najszczytniejszem zadaniem piśmiennictwa, — o ile jednak łatwiejszem, niż wyznawanie tychże zasad, zachowanie tych uczuć w dziedzinie czynu! Pisarz, pracując wyobraźnią dobiera sobie wypadki i oświetlenia; człowiek czynu wpleciony jest ściśle i zależnie w rozpęd machiny życiowej ogólnej.
— Jam jest jednym z tych bezimiennych pisarzy, którzy krw ią własną piszą dzieje wewnętrzne naszego pokolenia...
Poczuł w piersi ciepło swego miłowania, swego zapału do działań pożytecznych — i uznał za dobre swe ciężkie rzemiosło.
Rozmyślał tak pewnego dnia po południu nad skończoną książką, gdy dzwonek z przedpokoju przerwał mu zadumę. Służący wszedł do pracowni i oznajmił:
— Jakaś młoda pani przyszła i kazała mi oddać tę kartkę.
Dołęga wziął złożony we dwoje kawałek papieru, na którym ołówkiem napisane były te słowa:
»Przyszłam. Proszę mnie przyjąć«.
Rzucił się do przedpokoju i po chwili powrócił do pracowni z Halszką, ciemno ubraną, zakwefioną. Prowadził ją za rękę, ciągnąc niemal za sobą, do okna, jakby chciał dobitnie się przekonać, czy to prawda, czy nie powrót snu gorączkowego.
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/358
Ta strona została przepisana.
— 352 —