Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/372

Ta strona została przepisana.
—   366   —

— Nie tylko, nie tylko. 0 tem wszyscy wiedzą Ale jaki on byt u siebie, w domu!... Ojciec ludu i szlachty, ojciec prawdziwy...
— Słyszałem — rzekł Andrzej — że się bardzo zajmował ludem wiejskim.
— A szlachtą to nie?... Zawsze było na zamku kilkunastu z młodzieży szlacheckiej... Szkoła obywatelska, jak podówczas mówiono.
— Musiało być trochę nudno w Warze? — wtrącił Andrzej.
— Gdzie zaś?! Bawiono się jak nigdy. Zjeżdżało się państwo z odległych stron... Bale, kułigi, polowania.. Tylko nie każdy mógł się dostać do zamku, ho, ho! Andrzej zauważył, że mówienie męczy dzisiaj starego, więc zamilkł, ale Marsowicz, po chwili odpoczynku, sam rozpoczął znowu:
— Ja wtedy byłem piwniczym. Nasłuchałem się pańskiej konwersacyi.. Jak niegdyś panowie mówili! I o jakich rzeczach... Kiedy się starszyzna zebrała, spisywać było, co kto prawi...
— Lepiej było dawniej, co, panie Franciszku?
— Niby, że stary tak zawsze narzeka?... Bo i doprawdy. Każdy czas ma swoich panów, ale czy czasy gorsze, czy ja już tak stępiałem...
— Niema dziś panów; panują silni i bogaci.
Starzec spojrzał surowo na młodego księcia:
— A to kto mówi?... Toby i Zawiejscy z ekonomów naszych byli panami?... I te eleganty, co to im cudze pachnie lepiej, niż swoje? I ci, co za-