Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/376

Ta strona została przepisana.
—   370   —

— Święte słowa — rzekł poważnie Marsowicz. — To był pan.
Urzędową historyę swego pradziada Andrzej znał; mniej go więc zajmowały dokładne daty różnych fundacyi starego księcia, jego tytuły założycielskie, prezesowskie, których wiele było w życiorysie. Uderzało go bardziej ciepło niekłamanej czci, wiejące ze słów historyka; szukał też szczegółów, »jakim książę Andrzej był u siebie w domu«, według wyrażenia Marsowicza. Tych szczegółów mniej się znajdowało w rękopisie. Jednak pisarz charakteryzował życie zamkowe za owych czasów, mówiąc, że nawet zjazdy i zabawy miały pewien styl i sens społeczny; skład towarzystwa nie był przypadkowy, owszem, powstawał z przemyślanego doboru. Census stosowano bez pedanteryi i przesady, lecz census istniał wyraźnie; obok krewnych, obok głośnych nazwisk, spraszano do Waru ludzi odznaczających się ze wszystkich sfer towarzyskich, wyłączając starannie podejrzanych, wyuzdanych, pretensyonalnych próżniaków, kosmopolitów, samolubów wszystkich odmian. Ludzie, którzy często bywali w Warze, nabierali nietylko poszanowania dla książęcego domu, nietylko nauki, poloru, nietylko wdzięczności za różne dobrodziejstwa (bo książę był hojny i lubił zobowiązywać przyjaciół), ale powoli wiązali się w grupę, w stronnictwo, wkładali »mundur przyjacielski«, który obowiązywał do wielu cnót i zalet, jak mundury sławnych i odznaczonych pułków. Stronnictwo Warskie liczyło w sze-