Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/46

Ta strona została przepisana.
—   40   —

baczy? — pytał Szafraniec, nawet on, zelektryzowany.
— Przypomina mi to sztreki na polowaniach u księcia Schwarzenberga — zaczął Kersten, który miał dar wszędzie wcisnąć nutę fałszywą.
— Skąd wuj ma taką orkiestrę? — pytała pani Hohensteg.
— Moi drodzy, od czasu, jak War Warem, grywano tę pobudkę rano i wieczór z tej samej baszty. Trębacze dziedziczą talent z ojca na syna; mam nawet wieś całą nazwaną »Trębacze«.
— A dlaczego nie słyszeliśmy dotąd pobudki?
— Wyrzucili starą — wtrącił Marsowicz.
— Żałujesz jej, panie Franciszku?
— Weselej z nią było, ale skoro wola ś. p. księcia Hieronima...
— Pamiętam, gdy ją skasował mój ojciec — ciągnął dalej książę Janusz — budziła o wschodzie słońca, albo znów wypadała w lecie po obiedzie...
— Jak musztarda — dodał Kersten.
— Jak musztarda. Przeznaczono ją więc na hasło przygodne: do polowań i do takich miłych okazyi, jak dzisiejsza.
Skłoniło się kilka głów. Marsowicz rozpoczął historyę starej warskiej pobudki, słynnej niegdyś w dziejach wojen z Tatarami, ale go nie słuchano, bo pora była przebrać się na obiad.