Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/54

Ta strona została przepisana.
—   48   —

obraza. Kersten mówi mi: »panie inżynierze«, jakby mówił: »panie ekonomie«...
— To tylko dlatego, żebyś się do niego odzywał: »panie baronie«. Gdy nie widzi przy sobie swego tytułu, ogląda się naokoło, czy mu nie uciekł.
Po każdym żarcie wybuchał teraz chór szczerego śmiechu, już i Dołęga śmiał się z byle czego; tylko Zawiejski śmiał się z odcieniem podziwu dla Zbarazkiego. Poklepywał go po kolanie i wołał słodko:
— Ach ten Andrzej!
Za trzecim takim objawem sympatyi, Andrzej odpowiedział:
— Ten sam. Nie macaj mnie; przecież widzisz, żem nie inny.
Przenieśli się znowu myślą do czasów uniwersyteckich i zaczęli przypominać sobie kolegów, profesorów, anegdoty, miłostki. Nic weselszego od tych wspomnień. Andrzej ożywił się, a że miał dar naśladowania głosów i ruchów cudzych, urządzał »szopkę«, przesuwając całe szeregi znajomych figur przed oczyma kolegów. Śmieli się zdrowo aż do łez. Osuszyli całą wazę i zabrali się do kawy z koniakiem.
Około trzeciej po północy Dołęga wymknął się cicho do swego mieszkania, bo czuł, że się upija na dobre. Ale Andrzej pozostał z Hektorem w najlepszej komitywie, aż do świtu. Zaledwie spostrzegli, że ktoś ubył z kompanii.