Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/55

Ta strona została przepisana.




VI.

Nazajutrz była niedziela, dzień przerwy w polowaniach. Mokry śnieg padał na dworze i całe towarzystwo błąkało się po zamku, trochę ziewając. Każdy miał swoje mieszkanie, często bardzo oddalone jedno od drugiego, gdyż zamek był piętrowy w całej rozciągłości ogromnego czworoboku, a baszty narożne miały po dwa i po trzy piętra. Mieszkańców tego miasteczka zwoływał tylko do stołu przenikliwy głos miedzianego cymbała, zawieszonego w sieni zamkowej; zbierano się więc na śniadanie w strojach przygodnych, na obiad we frakach i sukniach wieczornych i pozostawano razem po obiedzie; resztę dnia każdy sobie urządzał po swojemu.
Towarzystwo zmniejszyło się o dwie osoby. Zawiejscy, ojciec i syn, wyjechali po południu do Chwaciejówki, aby dopilnować przygotowań do polowania, na które mieli pojechać jutro myśliwi z Waru. Pan Norbert był dzisiaj bardzo niezadowolony z syna z powodu następującego zdarzenia: Gdy, o godzinie dziesiątej, dzwon mszalny we-