Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/56

Ta strona została przepisana.
—   50   —

zwał wszystkich mieszkańców zamku do kaplicy, stary Zawiejski, znany z pobożności, podążył jeden z pierwszych. Kaplica zamkowa była wielka i starożytna. Loże, osobna dla książąt i ich gości, osobna dla administracyi, były na pierwszem piętrze przy prezbyteryum; do nawy wchodził lud okoliczny. Pan Norbert miał zwyczaj stać w kościele pomiędzy ludem, mawiał bowiem, że wobec Boga wszyscyśmy równi. Więc i tutaj, w Warze, choć go zapraszano do loży książęcej, stanął pośrodku nawy, górując całą swą barczystą postawą nad klęczącym ludem. Od apostolskiej jego łysiny bił blask, niby aureola. Miał też zwyczaj modlenia się na kosztownym różańcu, który podobno dziad jego przywiózł z Rzymu ze specyalnem błogosławieństwem Papieża dla całej rodziny Zawiejskich.
Przybyła już do loży księżna Hortensya i zajęła miejsce na aksamitnym, ozdobnym herbami, fotelu; ukazała się też poważna ptasia głowa księcia Janusza na podobnym fotelu; Halszka zasunęła się gdzieś w kącik, umieściła się pani Hohensteg, panna de Radenac; w głębi widać było uroczystego Szafrańca, Koryatowicza, Kerstena, Szydłowskiego; naprzeciwko siedział w loży plenipotent z żoną, Marsowicz, łowczy Kordysz. Pan Norbert stwierdził obecność wszystkich, oprócz trzech młodych towarzyszów nocnej hulanki. O dwóch mniej dbał, ale nieobecność Hektora bolała go. Więc, ofiarując pośrodku kościoła Bogu swą duszę, a ludowi budujący przykład, licząc ziarnka różańca