Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/63

Ta strona została przepisana.
—   57   —

ten mistrz jest przekonany, że wszystko robi najlepiej... Już go pan Dołęga przestrzelał...
— Tylko pierwszego dnia — odezwał się Koryatowicz, mierząc systematycznie’w bilę.
— A jabym chciała mu pokazać, jakby dostał »suchego seta«, grając ze mną w tennisa.
Pobiegła do okna.
— Możeby można zagrać? śnieg nie pada... Trochęby tylko odprzątnąć plac. Mój Jędrku;
— Co za pomysł Halszko! — mróz bierze, śniegu w parku jest na pół łokcia.
— Nic nie szkodzi... Mój Jędrusiu! jest nas właśnie czworo... Pan gra w tennisa, prawda, panie Dołęgo?
— Nie, pani.
— Jakto? Nie gra pan w tennis’a?! To wstyd, panie.
Dołęga na razie poczuł, że to wstyd i doznał wrażenia człowieka, który przychodzi niewłaściwie ubrany do wystrojonego towarzystwa. Zaczął się tłómaczyć.
— Mieszkam ciągle w mieście, dużo pracuję, ale znam tę grę; wydaje mi się nie bardzo trudną.
— O, panie, to się tak zdaje — rzekł Koryatowicz, odkładając kij bilardowy. — Tennis jest jedną z gier, do których nie tylko potrzeba wielkiej zręczności, ale i przytomności umysłu, inteligencyi... Wygrałem partyę, Halszko!
— Panie Dołęgo! w bilard pan gra, — sama widziałam; niech pan zagra ze mną partyę w ka-