Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/64

Ta strona została przepisana.
—   58   —

rambole. A ty Jurku wygrałeś tylko dlatego, że się zagadałam. Masz, skoro wygrałeś.
Oderwawszy małą kokardkę od stanika, podała ją Koryatowiczowi z ładnym uśmiechem.
— Cóż on z tem będzie robił? — rzekł Andrzej niby wesoło, ale z pewnem niezadowoleniem w głosie.
— Chciał mieć to »na wenę«. Zresztą graliśmy o to, więc muszę mu dać.
— A gdybyś wygrała, cóżby on ci dał? Może guzik od kamizelki?
— O ho, ho, właśnie. Ja grałam o angielską rakietę.
— Ładna równość stawek — rzekł Andrzej. — Chodź, Jurku, pokażę ci nowy mój sztucer.
Wyszedł z Koryatowiczem, zostawiając przy bilardzie Halszkę z Dołęgą.
Halszka mierzyła nadzwyczaj starannie, pochylając się nizko nad zielonem suknem. Dołęga, śledząc niby grę, mógł co chwila podziwiać ten czysty profil, roztulone usta i ciemne oko dochodzące prawie wypukłością do linii nosa, jak w typie greckim. Halszka, uderzywszy bilę, przeprowadziła ją dramatycznym wzrokiem: kiedy bila dotknęła pomyślnie dwóch drugich, krótki uśmiech błyskał na twarzy dziewczyny, ale po chybionem uderzeniu prostowała gwałtownie kibić, odrzucając głowę w tył z lekkim okrzykiem, niby fizycznego bólu.
Gra w bilard jest zdrowa, kunsztowna i towarzyska, nie wyłącza bowiem, jak wist rozmowy. To też oboje mówili ciągle, komentując każde ude-