Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/66

Ta strona została przepisana.
—   60   —

inicyatywy, że powinien jechać do Petersburga po koncesyę.
— Czy to bardzo trudno dostać tę... koncesyę? — pytała Halszka, oderwana od gry przez męską wymowę Dołęgi.
— Trudno, ale łatwiej ojcu pani, niż komu innemu.
— Ja panu pomogę.
— Pani? jakim sposobem?
— Ja papę wyprawię do Petersburga po koncesyę.
— Dobrze, — ale czy pani potrafi go przekonać, bo książę mówił mi o uprzedniem porozumieniu z panem Karolem Zbązkim — ciągnął Dołęga, zapominając z kim mówi, czując tylko promieniejące ku sobie ciepło sprzymierzonej duszy.
— Ja mam swoje sposoby na papę.
— Więc doskonale. Niech pani położy nacisk i na to, że War zyska ogromnie przez budowę szos, przerzynających terytoryum...
Mówił głośno, prędko, tłómacząc się krótkim, dobitnym gestem prawej ręki i nie spuszczając bilardowego kija z lewej. Halszka, również z kijem w ręku, słuchała z zapałem, patrząc mu prosto w oczy.
Do pokoju weszła pani Hohensteg z Andrzejem.
— Patrz — rzekła głośno — oni się biją na kije.
— Wcale nie — odpowiedziała Halszka podnosząc głowę — mówiliśmy o szosach.
Pani Iza parsknęła śmiechem i zwróciła się do Dołęgi: