Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/76

Ta strona została przepisana.
—   70   —

Wtem powstał Hektor Zawiejski i rzekł, kłaniając się Szafrańcowi:
— Dziękuję z głębi serca za zaufanie, którem zaszczyca mnie hrabia Szafraniec. Muszę tylko nadmienić, że nie jestem autorem projektu, o którym mowa. Autor pragnie pozostać bezimiennym i oddaje swą pracę w ręce ludzi dobrej woli, na których czele nie można lepszych postawić dowódców, jak dwaj, wymienieni przez mego ojca, mężowie.
— Przecie uczciwy człowiek! — odetchnęła Halszka i, gdy spotkała wzrok Hektora Zawiejskiego, skinęła mu ładnie głową.
Hektor odezwał się półgłosem do Andrzeja:
— A widzisz, mówiłem, że Szafraniec gotów jest służyć krajowi swoją osobą.
— I wymową — odrzekł młody Zbarazki.
Więcej nie mówiono już o rzeczach publicznych przy stole. Ale po obiedzie ludzie myślący wrócili instynktowo do sprawy przy kawie i cygarach, w gabinecie pana Norberta.
Szafraniec tak był stanowczy, Zawiejscy tak wymowni, a książę Janusz tak jakoś ochoczo usposobiony, że wszyscy uznali konieczność jazdy do Petersburga. Hektor, zapraszany usilnie, zgodził się wreszcie należeć do tryumwiratu i zaraz rozpoczął działanie, biorąc na siebie redakcyę listu do hrabiego Karola Zbązkiego z zapytaniem o zdanie w tej sprawie. List miał podpisać książę Janusz.
Gdy już ta delegacya została ukonstytuowana,