Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/8

Ta strona została przepisana.
—   2   —

Wóz jednokonny, na którym chłop wiózł babę owiniętą w chusty, nadjeżdżał, postukując po drodze Chłop, spostrzegłszy pierwszego myśliwego, zdjął baranią czapkę i zajęczał coś, czego Dołęga nie dosłyszał, co jednak musiało być chrześcijańskiem pozdrowieniem. Usłyszał za to wyraźnie odpowiedź:
— Czego się tu włóczysz? Zawracaj do dyabła! Chłop nie zawrócił, tylko ściągnął batem szkapę, która, ślizgając się, poszła kłusa, a wóz zaturkotał po grudzie, nie dosyć jeszcze śniegiem pokrytej, i dudniał tak wzdłuż linii, przeklinany gęsto przez myśliwych, bo zaraz mogła ruszyć naganka, mógł lis się zwrócić od hałasu na drodze, mogła też baba, siedząca na wozie, przynieść nieszczęście, według zwykłego myśliwym przesądu. Chłop wiedział to wszystko, ale widocznie tak myślał:
— Będzie, co będzie, a ja tam do miasta muszę przed południem...
Poganiał, uchylał czapki, udawał pokorę i jechał dalej, aż minął linię strzelców, i znowu zaległa cisza.
Dołęga, który studya inżynierskie odbył na Zachodzie, myślał sobie teraz, przeprowadzając oczyma tę nędzną chłopską furmankę:
— Francuz, Szwajcar, Belgijczyk byłby przejechał tą publiczną drogą, nie witając nieznajomych ludzi, i niktby nie śmiał wymyślać mu za to, że jedzie... Czy to lepiej? bo znowu klasy oświeceńsze, bogatsze, no i starsze, muszą się otaczać pe-