Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/83

Ta strona została przepisana.
—   77   —

umiał ich pogodzić ze swym systemem. Kiedy wszystkim źle, dlaczego mnie ma być dobrze? Dążenie do osobistej rozkoszy jest wsteczne w stosunku do troski o publiczne dobro. I te zasady głównie nie pozwalały mu myśleć o zabawie, o miękkiem poddaniu się nęcącym falom życia.
Zabrał się już był dzisiaj do napisania paru listów, oczekujących na odpowiedzi, gdy rzucił okiem na starą francuską rycinę, przedstawiającą Dyanę na łowach. Rycina ta stała na biurku bez oprawy, oparta o jakiś przedmiot; znalazł ją przedwczoraj, przeglądając starą tekę, wydobył z ukrycia i postawił na biurku, bo głowa bogini, wypatrującej jelenia bystremi, czarnemi oczyma, była podobna do Halszki.
Pisał nudne listy i zerkał na główkę Dyany, raz nawet uśmiechnął się do niej z upodobaniem i odłożył pióro. Lecz po chwili uderzył niecierpliwie ręką o stół i schował rycinę do szafy.
— Nie wolno mi, nie wolno!
I pisał dalej.
Od miesiąca, od czasu wyjazdu z Waru, bronił się od wspomnień tej Halszki, która go ostatecznie ujęła dziecinnym swym zapałem do sprawy dróg bitych i obietnicą wysłania ojca do Petersburga. Całe to wykwintne życie wiejskie, zamek i kraj, i lasy, stały się dla Jana symbolem uczuć zakazanych: miękkiej rozkoszy, nadmiernej zabawy, a dni te i krajobrazy, w których było mu dobrze i ciepło, skupiały się w jego wyobraźni około jednego