— Mama mi poleciła zapytać, czy książę nie zostałby u nas na śniadaniu?
— A! bardzo proszę, bardzo proszę — wmieszał się do rozmowy Helle i począł tyranicznie namawiać Zbarazkiego na śniadanie, jakby mu chciał nagrodzić nieprzyjemną rozmowę.
Zbarazki odmówiłby z pewnością, gdyby nie spojrzał na twarz Maryni, całą zamienioną w oczekiwanie i prośbę. Zgodził się więc po wahaniu i poszedł za przewodniczką przez długi szereg pokojów i schodów.
Marynia szła posuwiście naprzód, szeleszcząc spódniczkami, aż gdy mieli już wejść do salonu, odwróciła się do Andrzeja, i podnosząc na niego tęskne oczy, podała mu obie ręce.
— Tak się cieszę... — rzekła i urwała.
A on, patrząc na tę świeżą, jak wiosna pannę, powtórzył tylko jej słowa, bo nie mógł powiedzieć tego, co myślał:
— I to milutkie kobieciątko jest córką tego starego żbika!
Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/96
Ta strona została przepisana.
— 90 —