Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/110

Ta strona została przepisana.
—   102   —

— Od wielu lat. Tutaj ją także spotkałem parę razy.
— Skryty z pana człowiek.
Jerzy lekko zaznaczył, że przymówki margrabiego brać nie może na seryo.
— A ten Rzymianin?... Fabiusz, jeżeli dobrze dosłyszałem... Cóż to za rola? Père noble ou jeune premier sur le retour?
— Stryjeczny brat jej nieboszszyka męża. Dziwak. Mieszka w Antibes i pisze tam coś.
— A zatem nie ciągle przy niej się znajduje?
— Owszem, prawie zawsze.
— Aa? to znacznie obniża wartość tej perły.
Słuszka marszczył czoło i zdawał się mówić sam do siebie; nowa niepospolita kobieta, zjawiająca się w jego urojonem królestwie, przyczyniała mu widocznie wiele przewidywanych zajęć i kłopotów. Jakby nagle olśniony prawdą swych wniosków, mozolnie wyprowadzonych, odezwał się uroczyście:
— Moi drodzy! wiem już wszystko, ja muszę wszystko wiedzieć: to jest kobieta, szukająca oparcia.
— Oparta jest tymczasem na ramieniu swego doktrynera.
— Pozory. Ona potrzebuje prawdziwego oparcia. Ja go jej dostarczę.
— Ładne rzemiosło! rzekł drwiąco i wesoło d’Anjorrant.