można było porównać do dnia letniego ze stref umiarkowańszych, lecz zdrowych i kwitnących.
Obie znały się z ulicy, dawno już zwróciły wzajemnie na siebie uwagę; rade były teraz naprawdę się poznać. Jednak zachowanie się Fernandy dało pani Annie zagadkowe wrażenie. Zalotna uprzejmość Hiszpanki wydała się tej kobiecie przejrzystej nadto błagającą, o jakieś przebaczenie, fałszywie pokorną. Pani Anna patrzała prosto w twarz ludziom, z zaufaniem i swobodą; spojrzenia tamtej nie mogła ułowić, czuła tylko, że promień tych czarnych oczu, gdy prześliźnie się po jej twarzy, pali ją jakimś wstydem. Mimo to z krótkiej rozmowy zdała sobie sprawę, że pani de Sertonville może się bardzo podobać, że to jakaś natura niepokojąca, ale nowa i ciekawa.
Rozmawiano o zabawach, bo rozmawiano w Nizzy. Głównie zaś uczta na jachcie d’Anjorrant’a, mająca się odbyć za parę dni, dostarczyła materyi do rozmowy.
Ta sama uczta wywoływała od kilku dni w innych miejscach dyplomatyczne zabiegi. Ponieważ liczba gości na jachcie musiała być ograniczona i przez miejsce i przez różne zasady, margrabia ukrywał się z listą wybranych i z terminem. Niektórych osób nie mógł pominąć, jak Jego Królewskiej Wysokości księcia Filipa z synem, stałych towarzyszów przy partyi klubowej, oraz arcyksiężny Fryderyki, dla której znowu trzeba było zaprosić pana Ciampi, artystę.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/119
Ta strona została przepisana.
— 111 —