prawo rozdawać, a także pewien nimbus w formie korony. Ten nimbus, nie zawsze widzialny i nie dla wszystkich, rozmarzał jednak wielu patryotów wenezuelskich, a tacy znajdowali się we wszystkich krajach. Syn pretendenta, właściwie królewicz, także Filip, nie nosił już w oczach, jak ojciec, tęsknoty za uszczęśliwieniem swego ludu, tylko wybujałą żadzę wyzyskiwania swej pozycyi na polach ogólnie dostępnych: w klubach, w salonach i w alkowach. Z tego powodu nie bardzo się różnił od międzynarodowych pasorzytów; był od nich trochę gorzej wychowany, bo mógł sobie na ten oryginalny wdzięk pozwolić.
Skoro więc wysocy goście, arcyksiężna i pretendent, zgodzili się na posłuszeństwo kapitanowi d’Anjorrant, reszta zaproszonych nie mogła inaczej postąpić. Wiadomem było zresztą, program margrabiego zawierać będzie same wyszukane przyjemności, a rozkazy jego nie będą twarde, ani trudne do spełnienia.
O godzinie piątej, przed zmrokiem, gdy goście już się zgromadzili na pokładzie jachtu, setki ciekawych podziwiały w porcie Villefranche widowisko niezwykłe. Jacht patrzał ku lądowi swym dziobem wyniosłym, na którym widniał herb d’Anjorrantów: dwa anioły klęczące, zwrócone ku sobie. Na pokładzie wznosiła się wielka altana z purpurowym baldachimem i skrzyżowanymi proporcami; cały wierzchni przyrząd statku i lek-
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/129
Ta strona została przepisana.
— 121 —