Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/131

Ta strona została przepisana.
—   123   —

dopisała; tymczasem zaś urządzono w niej stały bufet.
Pod pozorem zwiedzenia statku goście rozsypali się po różnych kątach, krążąc wśród kwiatów i zmiennych świateł iluminacyi. Okazały się różne wytworne pomysły margrabiego ze współudziałem malarzy i kwiaciarki. Kajuty były gotowe do odpoczynku dla dam lub do poprawiania nieładu w strojach: uperfumowane, zaopatrzone we wszystkie przybory gotowalniane, przystrojone zalotnie, przypominały tajemne pokoiki, urządzone przez zakochane ręce. Na całym pomoście statku pełno było parzystych foteli, kanapek, osłonionych zielenią, gniazdek zapraszających do poufnych rozmów. I wszyscy poczuli od razu, że ta noc jest w życiu jedyną do upicia się tryskającą zewsząd rozkoszą.
Bez wina, bez sztucznej podniety, od samego zapachu morza i kwiatów zakołowało w głowach, w oczach zabłysło od pragnień.
Po obiedzie zaś, już gwarnym, ogólne podniecenie wzrosło do stopnia, który możnaby nazwać stanem doskonałej błogości, gdyby mu nie towarzyszył dreszcz niepokoju. Wczoraj i jutro, dwaj wieczni nieprzyjaciele wszelkiej niepodzielnej uciechy, nie drzemali nawet tutaj.
Więc i arcyksiężna Fryderyka, choć zasłuchana w cudnym głosie Ciampi’ego, od czasu do czasu kiwała tęskliwie głową do siedzącej przy niej pani d’Anjorrant.