Mężczyźni odwiedzali często bufet i powracali znowu do altany na pokładzie, gdzie kapela Cyganów rżnęła od ucha coraz bardziej rozpasane melodye. Wszyscy tracili powoli świadomość, gdzie się znajdują, a szukali tylko jakiegoś wyższego jeszcze stopnia upojenia. Kilka zaledwie osób panowało nad pociągającym prądem, a do tych ostatnich należał przedewszystkiem margrabia d’Anjorrant. Gościnnym uśmiechem, słowem uprzejmem i trafnem, zachęcał do zabawy, a zarazem ją miarkował. Obchodząc statek, pomijał bez uwagi dozwolone uciechy, jak naprzykład parę, która od dłuższego czasu zapadła w ocienioną kryjówkę i w cichą rozmowę. Była to księżna Teresa i młody Antoś Granowski.
— Cóż to znowu za kombinacya? pomyślał margrabia, gdy ich spostrzegł po raz pierwszy.
Księżna Kobryńska mówiła widocznie o poezyi nocy, gdyż rysowała ręką i lornetką wzorzyste linie po przestrzeni, naśladując zapewne konstelacye. Uśmiech jej zaś słodszy, wzrok natchniony, kibić falująca kuszącemi przegięciami, zdawały się wyrażać, że księżna coś lubego wróży z gwiazd dla siebie i dla młodego towarzysza. On siedział nieruchomy, zapatrzony pogardliwie w gwiazdy, albo znów przez skrzyżowane ręce kontrolował krój swych spodni i lakierowanych butów. Miał bowiem ambicyę najwyszukańszej elegancyi w ubraniu, a zarazem czuł przesyt życia i zasadniczą pogardę dla kobiet.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/137
Ta strona została przepisana.
— 129 —