Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/138

Ta strona została przepisana.
—   130   —

D’Anjorrant pominął tę grupę z pobłażliwym uśmiechem, ale gdy znowu, w pół godziny później, zastał ją na tem samem miejscu, stwierdził czarodziejski skutek wymowy Tereni. Antoś Granowski atakował wstępnym bojem przychylność księżny. Ona dotknęła ustami wina, a on, niemal klęcząc, rozpłomieniony, dopraszał się o ten sam kieliszek. Księżna trzymała kieliszek dość wysoko, jednak dostępnie, a główka jej dowcipna odchylała się wdzięcznie od bardzo natarczywej twarzy Granowskiego. Oczy ich trzymały się wzajemnie na odległości skrajnie blizkiej; lada mrugnięcie ze strony księżny mogło wywołać iskrę porozumienia.
Margrabia, nadchodząc, zawadził silnie o linę okrętową, która wydała dźwięk dostatecznie ostrzegający, zwłaszcza, że spotkał księcia Kobryńskiego, który w tę stronę zmierzał. Księżna powstała, a idąc naprzeciw męża i d’Anjorranta, wydała się sama w ręce sprawiedliwości. Kapelusz nieco skrzywiony obwiniał ją tylko pozornie, gdyż wzrok i postawa świadczyły niezaprzeczenie o uratowanej godności damy. Za nią postępował Antoś, pochylony, z zastygającym na twarzy uśmiechem pożądliwym, niezbyt jednak zakłopotany, gdyż wino przyćmiło w nim sąd o grozie sytuacyi.
— Jesteśmy w czarodziejskiej sferze, zaklętej przez pana... szalejemy wszyscy — rzekła księżna do margrabiego.