Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/14

Ta strona została przepisana.
—   6   —

bieńskich z Chojnogóry, którzy nie znoszą lekceważenia poważnych tradycyi, a przeto i nieokiełzanego nowatorstwa.
Myliłby się jednak bardzo ten, ktoby sądził, że Jerzy Dubieński stał się rozczochranym poetą. Przyjrzawszy się »najmłodszym« w kołach artystycznych, zapragnął zgłębić i przyswoić sobie inne formy nowożytnego życia, aby następnie stać się gdzieś, jakoś, pewnego rodzaju bohaterem. Wyzwolić się, wzbić się... Takie pragnienia widniały w jego wyrazistych oczach, nagle olśnionych jakiemiś wizyami, w jego ruchach niespodziewanych i malowniczych. Dotychczas nie wypowiedział się jasno; w 28-ym roku życia można jeszcze »obiecywać«, a obiecujący jest w każdym wyrazie i nad wszelki wyraz. Zgadzają się na to szczególnie kobiety, którym Jerzy nie szczędzi hołdów, wyznań i właśnie tych czarujących obietnic. Nawet ojciec przyznaje najmłodszemu synowi umysł niepospolity, oczywiście dziedziczny, ubolewa tylko nad zadziwiającym brakiem poszanowania dla nazwiska swego. Dubieński bowiem nie powinien grzeszyć dlatego, że jest Dubieńskim.
Utyskiwania nad »brakiem zasad« Jerzego są od kilku lat przedmiotem rozmów na zebraniach rodzinnych w Chojnogórze, zwłaszcza teraz, gdy wiadomo, że Jerzy »fatalnie się prowadzi«. Ten eufemizm oznacza w słowniku Dubieńskich pewien rodzaj jawnogrzesznictwa we dwoje, tak