graficznie tak wytwornem, że tylko kinematograf zdołałby utrwalić wrażenie tego tańca. Książę, pogwizdując z lekka, z oczyma wciąż tęsknie zapatrzonemi i głową spuszczoną, podrygiwał na miejscu, od czasu do czasu obracając się szybko wokoło siebie, przyczem poły fraka tworzyły poziomy wiatrak, a baranek Złotego Runa przewracał na piersi książęcej wesołe koziołki. Nie był to czardasz, nie było fandango, lecz jakiś taniec wojenny wenezuelski, który widzów przejmował dreszczem.
W tej chwili książę Władysław Kobryński wszedł do altany.
— Cóż to! pomyślał a bośmy to jacy tacy?!...
I stanął do tańca naprzeciwko Jego Królewskiej Wysokości. Ale czy nie dosyć pojął i uszanował charakter tańca, czy zadziwił swą śmiałością i brakiem powołania, czy po prostu nadto się zataczał? — gdyż książę Filip starszy przestał tańczyć.
Kobryńskiego odsunięto.
— Dajże pan spokój! Nie przeszkadzać! Jeszcze, jeszcze, Wasza Królewska Wysokość!
Pędem dążyli do altany ciekawi, czując, że raz tylko w życiu zdarzy im się sposobność widzieć takie solo. Tak niegdyś Izraelici podziwiali widok tańczącego króla Dawida.
Ale książę Filip starszy nie dał się już na-
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/142
Ta strona została przepisana.
— 134 —