Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/147

Ta strona została przepisana.




XII.

W niewielkim porcie Nicejskim, wczesnym rankiem panował ruch targowy. Smolne łodzie rybackie wróciły z połowu; przekupnie nabywali rybę. Naprzeciw przystani murowany bazar zasłoniony był stosami beczek, które wyładowywał z siebie statek świeżo przybyły z Algieru. Zapachy jarzyn i owoców na brzegu zlewały się z ostrą wonią stęchłej wody morskiej, zamkniętej w przystani między rozrzuconymi kadłubami większych i mniejszych łodzi.
Wśród zgiełku i swędu, na murowanem cembrowaniu przechadzał się człowiek, nie mający tu pozornie nic do czynienia i zwracał uwagę handlującej rzeszy. Chodził tak od paru godzin, niektórym zawadzał, innych drażnił przez to samo, że był dobrze ubrany i nic nie nosił na plecach. Wkrótce jednak robotnicy i przekupnie, którzy tu łączą poufałość Włochów z szyderczą werwą Francuzów, zdali sobie sprawę, że ten pan oczekuje przybycia okrętu. Gdy kto nowy przybywał