— Mój drogi, skąd dzisiaj to wątpienie? Wiesz, że mi jesteś najmilszym przyjacielem, najpotrzebniejszym. Od ciebie tylu rzeczy nauczyłam się; ciebie przywykłam zapytywać o wszystko, a nawet gdy cię niema przy mnie, pytam się cicho: coby Fabiusz powiedział? Naprawdę, radzę się ciebie jak sumienia.
— Wierzę ci, Anno, i to mi wystarcza. Ale ja cię prowadzę do cichego obowiązku, nie znam innej drogi, a życie ma różne ponęty, których ci może brak, które poświęcasz mojej starej niewolniczej przyjaźni?
Pani Anna zarumieniła się.
— Fabiusz dzisiaj mówi dziwnie... Najprzód, nie jest stary.
— Ha, wolałbym nie być!
— Czterdzieści sześć a dwadzieścia sześć to mała różnica. Już i ja postarzałam.
— Gdy się kobiety, za dobrych czasów, rodziły dorosłe z piany morskiej, miały zapewne twój wiek.
— Ho, ho, ho! Takby to powiedział ktoś na jachcie. Nie, od mojego Fabiusza to więcej warte.
Fabiusz powstał, widocznie Z żalem, ale i z energią.
— Rzeczywiście, mijam się z właściwym stylem. A teraz może naprawdę Zosia czeka na lekcyę?
— Tak. Spałam po powrocie z Villefranche; dopiero co ubrałam się.
Uchyliła drzwi od sąsiedniego pokoju:
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/156
Ta strona została przepisana.
— 148 —