— Gdyby i tak było, czego ode mnie chcesz? spowiedzi jakiejś?
— Wyobraź sobie, żem nie siostrą, ale towarzyszką... twej myśli; towarzyszką najzaufańszą, albo chłopcem.
Jerzy zagryzł nieznacznie usta. Wyobraźnia nie dostarczała mu żądanych złudzeń.
— Moja kochana! Przedewszystkiem dążę swoją własną drogą do osobistych pragnień i celów. Rodzina przywiązywała mi zawsze kule do nogi, albo zagradzała mi drogę plotami, plecionymi ze starych przesądów. Nie dziw się, żem się odsunął od Chojnogóry i jej kopalni cnoty.
— W Chojnogórze są też kopalnie srebra — wtrąciła dowcipna Terenia.
— Wiem, niestety, że materyalnie, do czasu, od nich zależę.
Wymówka siostry rozdrażniła Jerzego. Teraz on chciał mieć nad nią przewagę:
— Muszę ci się przyznać, że Władzio winien mi 4.000 franków z mojej pensyi. Obiecuje mi je codzień...
— Ach! — zawołała księżna, zakrywając oczy — i to jeszcze!
Zaległo krótkie milczenie, w ciągu którego oboje zapomnieli o sprzeczce; owładnęła nimi bowiem praktyczna ciekawość.
— Więc Władzio jest w złych interesach? — zapytał Jerzy.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/159
Ta strona została przepisana.
— 151 —