stam z jego dobrodziejstw. Pensyę chyba mi winien, jako synowi.
— Jerzy! nie chodź tak po pokoju i nie zacinaj się. Usiądź i naradzimy się po bratersku. 4.000 franków oddam ci zaraz.
Jerzy usiadł.
— Otrzymałam wczoraj od papy pieniądze na Rzym, wprawdzie połowę tego, o co prosiłam, ale ja jeszcze mam coś ze swoich oszczędności, więc na podróż nam wszystkim nie zbraknie. Proszę cię o dwie rzeczy: nie mów Władziowi, żem otrzymała zasiłek z Chojnogóry, i pomóż mi wyciągnąć go stąd do Rzymu jak najprędzej.
— To będzie trudno. Zaplątał się...
— W co się zaplątał?
— W partyę klubową, w ruletę, w lichwiarzy.
— Bądźmy szczerzy: i w kobiety?
— O tem nic nie wiem.
— Rozumiem twą delikatność, Jurku. Ale siostrze, takiej prawdziwej siostrze, możesz wszystko wyznać.
— I żonie Wladzia?
— Ach, ja jestem żoną jego duszy. Jest mi drogi, ale nie znalazłam w nim równego sobie towarzysza. Słaby jest, i muszę być jego opiekunką. Wiem zresztą, co mi ukrywasz; mógłbyś mnie tylko objaśnić: co to jest za osoba ta pani de Sertonville?
Jerzy oparł głowę o rękę i wzrok ponury skierował ku posadzce. Był dawno przygotowany
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/161
Ta strona została przepisana.
— 153 —