— Przyczepił się do niego... towarzysz, który go wyzyskuje i wywiera zgubny wpływ na niego.
— Jakiś może socyalista?
— I to zapewne. Nie chcemy go tu nazywać.
Pan Maciej zatoczył ręką i oczyma po sali, a sala rzeczywiście nie wyglądała na to, aby mogła znieść wymówienie nazwiska panny Karoliny Kulig, o którą naprawdę w tej rozmowie chodziło.
Księżnie Teresie, wtajemniczonej, podobało się nagle to mianowanie »towarzyszem« panny Kulig, którą w poufniejszych jeszcze rozmowach nazywano »złym duchem Jerzego«, albo poprostu »tą istotą«. Księżna była najweselsza z rodziny; umiała połączyć wysokie moralne zalety z pewną, pobłażliwością dla estetycznych grzechów cudzych. Uśmiechnęła się teraz tym zaostrzonym w ciup uśmiechem, który jej zyskał inne familijne przezwisko: »ta dowcipna Terenia«:
— Ciociu! to jest towarzysz z lekkiej chorągwi...
Powstał śmiech stłumiony. Pan Maciej rzucił głową w tył, jakby się bronił od wesołości, a nie mógł jednak przyganiać ogólnie cenionemu dowcipowi córki. Panna Paulina powiodła oczyma po obecnych i, zaczynając rozumieć, zapadła w zgorszoną zadumę.
— Tereni wolno rzekł pan Maciej. Terenia to nasz promień wesołości, nawet w ciężkich smutkach.
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/17
Ta strona została przepisana.
— 9 —