Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/170

Ta strona została przepisana.
—   162   —

Zdarzyło się mu naprzykład mówić o swej rodzinie w ten sposób:
— Niech pani przypuści na chwilę, że wierzy w moją przyszłość jako poety, i wyobrazi sobie te pokarmy duchowe, którymi mnie pasiono w rodzinie: «obowiązki, zasady, stanowisko Dubienskich...» Jak mógł rozwinąć się wolny talent w takiej atmosferze?!
— Dlaczego zasady i obowiązki przeszkadzają rozwojowi talentu? Nie rozumiem.
— Bo jest to tylko przebrane filisterstwo. Trzeba wrażeń, spostrzeżeń osobistych, życia własną piersią i własnem powietrzem... To tak, jakby się pani zachciało śpiewać i tańczyć w jakimś wielkim gmachu, a tu w każdym kącie albo stare, święte malowidło, albo stróż porządku publicznego, najeżony i głuchy... Żeby to jeszcze było szczere! Ale oni sami czują potrzebę życia i używania, a świętych i głuchych udają dla innych.
Jerzy zapędził się w zwierzeniach, ale miał nadzieję, że mu pani Anna powie na to przynajmniej:
— Biedny chłopiec!
Albo wyrazi innemi słowy swe współczucie, przyczem temperatura rozmowy rozgrzeje się aż do rozrzewnienia, a w rozrzewnionej temperaturze można polować na różne korzyści. Tymczasem pani Oleska odpowiedziała poważnie, patrząc mu prosto w oczy: