Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/174

Ta strona została przepisana.
—   166   —

ogólne, o umiejętne oświetlenie nowych krajów, ludzi i dzieł ich.
— A przytem ten mantyka gotów się znać na sztuce włoskiej dużo lepiej niż ja?... Cóż u licha z tym Fabiuszem!
Za to Jerzy liczył na zmianę wrażeń, swój powab męski, na swą gwiazdę. Miał także głęboko wpojone przekonanie, że ta kobieta, ponieważ mu się wyjątkowo podoba, powinna do niego należeć. Wszelkie kroki w tym kierunku poczytywał nietylko za stosowne, ale za zgodne ze swem powołaniem, za dobre i zbawienne dla nich obojga. Gdy czasem głębiej zapuścił się w rozważanie swych zamiarów, napotykał myśl dość prostą, a jednak najdalszą w jego zapędach:
— Ostatecznie mógłbym się z nią ożenić?...
Ale tu geniusz Dubieńskich, mający twarz pana Macieja, rękę jedną w kieszeni, a drugą wzniesioną ku szczytnym zasadom rodzinnym, stawał przed Jerzym widomie i groził. Syn marnotrawny wzdrygał się.
— Nad tem trzeba jeszcze długo się namyślić. To na później.
Gdy Jerzy dowiedział się, że Olescy wyjeżdżają stanowczo w Wielkim Tygodniu do Rzymu, popadł w dramatyczne zawikłania. Razem z nimi pojechać nie mógł, bo nie miał dobrego pozoru opuszczenia siostry, szwagra i innych znajomych, a podążenia za panią Anną. Nie łudził się na-